wtorek, 28 października 2014

Na końcu świata

Koniec świata to miejsce szczególne bardzo.

Na końcu świata cienie są dłuższe, rzeczy dzieją się inaczej, a czas płynie wolniej. W niedzielę zwolnił tak bardzo, że cofnął się o całą godzinę, przez co świt zaskoczył. A potem zmrok... Wydaje się, że chyba nawet zmieszały się ze sobą.

Na końcu świata mgła jest tak gęsta, że trudno dojrzeć nawet to, co jest bardzo blisko. Nie mógłby tam wylądować samolot.

Na końcu świata ludzie mówią, a czasem krzyczą, to, co myślą. Nie owijają w bawełnę, której tam zresztą nie ma. Ale jest dzika róża.

Na końcu świata nie ma zasięgu ani łączności. Niczego z niczym i nikogo z nikim.

Na końcu świata może zdarzyć się, że świat może przestać mieć znaczenie. Do tego stopnia, że nastąpi koniec. Koniec świata.

Dlatego jest atrakcyjny i trzeba siły, by stamtąd wrócić. Umieć i chcieć, i wrócić.


wtorek, 21 października 2014

Perypetie językowe



Tematem moich dzisiejszych rozważań jest język, duma, tolerancja i kultywowanie tradycji. Ja, podobnie jak wiele innych osób z Zaolzia (część Śląska Cieszyńskiego leżąca na terenie Republiki Czeskiej) zostałam wychowana w gwarze cieszyńskiej, jednej z gwar śląskich. Fakt, iż gwarę używam również w trakcie komunikacji z moją roczną córką, jest zatem naturalnym stanem rzeczy. Językiem tym posługuję się zarówno w domu, jak i w miejscach publicznych na Zaolziu, np. w komunikacji miejskiej, sklepach czy na placu zabaw. Gwarę słychać często, jednak częściej wśród starszej generacji. Zauważam to przede wszystkim teraz, kiedy ostatnio spędzam dużo czasu wśród młodych rodzin z dziećmi. Zanim nasza pociecha nauczyła się chodzić i bawić się z innymi dziećmi, nie myślałam o tym, że możemy być przez pryzmat języka odbierane jako „inne”.  Mieszkamy w mieście, wśród czeskojęzycznej większości, ale większość autochtonów zna i rozumie słowa użyte w gwarze. Język ten używany był na naszym terenie od zarania dziejów... Niestety, bardzo rzadko spotykam innych rodziców, którzy automatycznie zwracają się do dziecka w gwarze bądź po polsku. Zetknęłam się z różnymi reakcjami na temat mojej mowy. Muszę jednak przyznać, że negatywnych jest niewiele. Najczęściej zauważam obojętność, czasami zdziwnie. Szkoda. Cieszy mnie jednak to, że  język, w którym zwracam się do naszej pociechy w miejscach publicznych, rozkręca nie raz dyskusję. Czasami ludzie myślą, że pochodzę z wioski i dopytują, gdzie mieszkamy. Fakt, że mieszkam w tym samym mieście co oni, budzi wśród niektórych niedowierzanie. Tak jak gdyby nigdy nie słyszeli o Polakach na Zaolziu... Z rozmów z innymi matkami mówiącymi wyłącznie w języku czeskim często wynika, że znają gwarę, tylko jej nie używają. Mówią w tym języku np. z rodzicami czy dziadkami, ale nie ze swoimi dziećmi. Często się zdarza, że po kilku minutach naszej rozmowy zaczynają się do mnie wzwracać w gwarze – jak gdyby chciały się pochwalić, że też potrafią. Potrafią, ale do swoich dzieci mówią po czesku. Mam wrażenie, że myślą, że po prostu nie wypada. Chcą je przecież wysyłać do czeskiego przedszkola a gwara jest polska, inna. A innością zwraca na siebie człowiek uwagę. Trudno, nie mogę zmieniać sposobu ich myślenia, wierzę jednak, że mój stosunek do gwary i polskości rozbudzi w nich chociaż uczucie, że w Trzyńcu istnieją również młodzi ludzie, którzy są dumni, że są Polakami.


sobota, 18 października 2014

Paryskie "selfie"

Paryż! Właśnie w tym osławionym mieście świateł, miłości, mody i wielkiej polityki miało miejsce ostatnie tegoroczne spotkanie partnerów projektu EDI. Jeszcze żyjemy tamtymi chwilami - stymulująca konferencja „Made in Polska”, nie tylko liczny, ale i katalityczny skład naszej grupy, piękna pogoda, Wieża Eiffla, Łuk Triumfalny, Panteon, Bazylika Sacré-Coeur, Sorbona, Luwr, Katedra Notre Dame ..... i dziesiątki, a może setki, naszych „selfie” na ich tle.

Nic dziwnego, że pełni ekscytacji robiliśmy sobie bezustannie zdjęcia „z ręki”, czyli „selfie”. Po co? Najczęściej, aby pochwalić się, że Paryż zdobyty – veni, vidi, vici - a my świetnie się tam czuliśmy, i dobrze bawiliśmy, nie zapominając oczywiście o celu spotkania, czyli ciągłej, nieformalnej nauce, która "działa się" niejako przy okazji. To natomiast, co mogło nas zadziwić, to wygląd Panteonu– mauzoleum, w którym spoczywają najwybitniejsi obywatele zasłużeni dla Republiki Francuskiej m.in Wolter, Jan Jakub Rousseau, Victor Hugo, Emil Zola, Piotr Curie i Maria Curie-Skłodowska. 

Mianowicie kopuła, sufit i podłogi tego „czcigodnego” budynku, będącego dla każdego szanującego się Francuza i Europejczyka symbolem Paryża i Francji, sukcesywnie pokrywają się w ostatnim czasie tysiącami dużego formatu czarno-białych „selfie” ludzi różnej płci, wieku i rasy. Co łączy uwiecznionych na paryskich „selfie” blisko 4.000 ludzi pochodzących z kilkudziesięciu krajów? Jak udało im się „wspiąć”, pomimo wielu słów krytyki, na wyżyny Panteonu i pokryć 3.000 metrów kwadratowych jego powierzchni?

Otóż tych zwykłych śmiertelników połączyła idea. Idea zamanifestowania swoich poglądów, racji, potrzeb, marzeń dotyczących naszego świata. Idea potrzeby ludzi „z drzwi obok” do „wywrócenia” naszej rzeczywistości „do góry nogami”. A właściwie, do wyrzucenia z siebie tego co niepokoi, boli, wstrząsa na zewnątrz (czyli „inside out”). Połączył ich również projekt o takiej właśnie nazwie. Inside Out to przedsięwzięcie na skalę globalną, bez ustalonych ram przestrzennych, będący amalgamatem sztuki, ruchu społecznego i doświadczenia naukowego z zakresu psychologii człowieka. A Panteon to tylko czubek góry lodowej całego projektu: „selfie” przygotowanych przez grupy ludzi z przeszło 110 krajów jest już blisko 200.000 i znajdują się w najodleglejszych zakątkach naszego globu!

Nietypowy, ale nieprzypadkowy, jest sposób przekazu: wielki format zdjęć przykuwający naszą uwagę, zarezerwowany zazwyczaj dla polityków, VIP-ów, celebrytów i innych wielkich tego świata; „gorące punkty” na mapach miast i prowincji, uczęszczane przez dużą liczbę ludzi, to miejsca ich ekspozycji; natomiast tematem „selfie” połączonych w kolaże to ludzka twarz, pełna naturalnej ekspresji, będąca przekaźnikiem-plakatem ważnej myśli przewodniej w życiu swojego właściciela.

Autor Inside Out, paryski artysta-fotografik o pseudonimie JR, zdobywca nagrody TED w 2011 roku, mówi: „Pragnę, abyście stanęli w obronie tego na czym wam zależy przez uczestnictwo w światowym projekcie artystycznym, i RAZEM wywrócimy świat........ od środka na zewnątrz”.

Więcej naszych „selfie”? Jak najbardziej, i nie tylko w Paryżu, ale najlepiej z myślą przewodnią........










niedziela, 12 października 2014

Jesienność

Dziwne słowo nam się znalazło w tytule... Ciekawe, skąd się wzięło i czy w ogóle istnieje (komputer uparcie podkreśla i proponuje np. "jednopienność" /???!!!/)? I co oznacza?

Być może nastrój, który powoduje, że do głowy przychodzą takie słowa?

A może kolory drzew i szum towarzyszący opadaniu liści, które potem szeleszczą (tu nie podkreśla, ale niech wymówi to np. Niemiec!) pod stopami?

Albo muzykę czy melodię, która zwykle towarzyszy nam właśnie jesienią i przywołuje ten szczególny rodzaj melancholii? Może pod kraciastym, ciepłym kocem, z filiżanką w ręku...

Czy może większą skłonność do zwolnienia i wyciszenia po bardzo aktywnym i męczącym półroczu i zastanowienia się, co się tak naprawdę w tym czasie stało? Co zrobiliśmy, czego się nauczyliśmy, jak to wykorzystamy? Kogo spotkaliśmy i czy były to naprawdę wartościowe spotkania? Przeglądamy zdjęcia? Zdjęcia z "mobilności"? Uśmiechamy się do nich? Do wszystkich? Co i jak mocno oraz kiedy czuliśmy? Jakich wyborów dokonaliśmy i czy były to wybory dobre? Co się udało, a co nie? Czy niczego byśmy nie zmienili, nie cofnęli? Niczego nie żałujemy? Jacy dziś jesteśmy? Mądrzejsi? Szczęśliwsi? I co pozostanie "na zawsze" po tych intensywnych sześciu miesiącach?... Jacy wstaniemy spod koca wiosną???

Pewnie dla każdego co innego; być może każdy ma swoją własną, "prywatną" jesienność? Ale i tak w najgorszej sytuacji są ci, co lubią doświadczać jej w parku, w okolicach zmroku, wraz ze swymi małymi pieskami w kolorze opadłych liści!



wtorek, 7 października 2014

Zaufanie

Partnerstwo jest czymś, co przydarza (oby!) bądź przytrafia (to przypadkiem) się każdemu. Występuje więc powszechnie i pewnie dlatego traktowane jest dość "oczywiście", co znaczy, że partnerzy są (tkwią?) w partnerstwie, czasem nie do końca pojmując jego sens, swoje role i rzeczywistą, prawdziwą wartość oraz cele.

Partnerstwa zawierane bywają z miłości (wszystkie strony chcą), z rozsądku (wszystkie strony uznają, że "tak będzie lepiej" - dla korzyści, lecz bez uczucia i woli samej z siebie) lub z przymusu (bo "tak trzeba", strony często nie chcą, ale przepisy bądź inne względy wymuszają).

Jakiekolwiek powody rządzą zawarciem partnerstwa, wydaje się, że dla właściwego funkcjonowania najważniejsze i kluczowe jest ZAUFANIE. Wymaganie od siebie i od partnerów. Poczucie wspólnoty. Wzajemny szacunek, a więc dotrzymywanie zobowiązań czy obietnic. Mało jest chyba rzeczy straszniejszych od tego uczucia, które towarzyszy zawodowi, gdy okazuje się, że zaufanie zostało nadużyte lub podeptane.

Jak można się poczuć, gdy okazuje się, że partner podpisuje inną umowę na boku, choć dawno dogadaliście szczegóły swojej? Albo nie robi tego, na co się umówiliście? Albo gdy osoba, której ufasz, zaczyna wychodzić, by odebrać telefon "od nikogo istotnego" (bądź nie odbiera go przy Was, by oddzwonić później), choć dotychczas tak się nie zachowywała? To są drobne rzeczy, które potrafią napocząć i powoli przewrócić najsolidniejsze budowle, bez opcji "odbudowa".

Tak jest: ZAUFANIE. Nie papiery czy "oficjalne" dogadanie, ale rzeczywiste, szczere zaufanie jest tym, co warunkuje poprawne relacje w każdym układzie, gdzie ludzie są razem. Ostatnio na ulicy daleko stąd, na pytanie: "dlaczego nie palisz?", usłyszałem: "kocham ją i szanuję; obiecałem, więc nie palę." Wzajemny szacunek... Proste?

Cholernie, cholernie trudne, mówię Wam!!! Ale jakże piękne!... Powodzenia!